Truuudne Sprawy... czyli zwykły (niezwykły) dzień w pracy.
- straszniepozytywni
- 27 lut
- 4 minut(y) czytania
Od czego zacząć?
Chyba warto od tego, że będąc w pracy odpalam aplikację i patrzę z kim pracuję. Wychodzi na to, że z Panem o pochodzeniu można powiedzieć azjatyckim. Nie to żebym coś miała przeciwko tym ludziom, no tak wypadło. Mijam się z nim w kuchni wrzucając swój obiad do lodówki. Kolega nic nie mówi o nic nie pyta. No ok, myślę. Biorę klucze i potrzebne rzeczy, odpalam auto. Jest 4 min po godzinie 7. Trzeba jechać żeby zdążyć na czas. Ogarniam spojrzeniem górę biura potem schodzę na dół, no nigdzie kolegi nie widać. Kieruje się do samochodu. Jest zguba stoi za garażem i gawędzi rozkosznie z kumplami od papierosa. Podjeżdżam po niego, a ten wymownie pokazuje mi papierosa i szczerzy zęby. Czekam. Kolega w końcu wsiada. Na pierwszym miejscu jakoś dość sprawnie nam idzie. Posprzątane. Wychodzimy.

Na następnym miejscu pytam czy wie co ma robić? W odpowiedzi słyszę, że tak, byłem już tutaj. Zapowiada się dobrze. Ja robię swoje, on swoje. Słyszę nagle nie zrozumiałe dla mnie bełkotanie. Patrzę, kolega rozmawia przez telefon w sobie tylko znanym języku, ale jak on to robi trzymając w obu rękach statyw mopa? Jestem pełna podziwu. Ma wygiętą głowę, przytkniętą do barku, a pomiędzy telefon. Wyglądał jak gęś kaleka z przetrąconą szyją. Nie wiedziałam, że tak można. Poszedł wyrzucić śmieci, lecz zaraz wrócił i pyta o klucze do śmietnika. No mówił, że wie co i jak. Idę pokazuje mu gdzie klucze wiszą i wracam do swoich zajęć. Patrzę na zegarek i zostaje jeszcze niby 10 minut czasu. biorę więc ścierkę i przecieram gniazdka, drzwi i takie tam. Kolegi nie widać i nie słychać. Gdy mam się zbierać, patrzę a mój kumpel od roboty siedzi na fotelu już ubrany w kurtkę i tak jakby mu głowa do drzemki spadała. O litości. Czego nie ma nikogo z szefostwa, żeby zobaczyć jak styrany jest pracownik.
Kolejne miejsce do sprzątania, słyszę jakby rozmawiał ale jakoś dziwnie. Potem się zorientowałam, że nagrywa wiadomości głosowe i odsłuchuje te które otrzymał. Stara się robić to dyskretnie ale raczej to nie działa skoro ja zwróciłam uwagę.
Na następnym placu boju zabrał się ochoczo za odkurzanie. Zwracam mu uwagę, że trzeba zmienić worek w odkurzaczu, udaje że nie słyszał, a może faktycznie nie dosłyszał. Na pierwszy rzut oka jak odkurza to widać, że coś jest nie tak. Po pierwsze świeci się lampka na czerwono co wskazuje, że raczej worek jest pełny, po drugie no kurwa nie ciągnie, wygląda to tak jakby zmiatał gruz tą szczotką od odkurzacza. Przynoszę mu ten worek, wyłączam odkurzacz i o zgrozo cały w środku jest zaklejony tymi kamieniami mokrymi. Filtr do wyrzucenia. Pomagam mu ogarnąć to dzieło sztuki. Na koniec mój współtowarzysz zamyka klapę od tego nieszczęsnego sprzętu i nie wie jak zamknąć. Stoję i zbieram chyba szczękę z podłogi w duchu tłumaczę sobie, że pewnie nie przyjrzał się dokładnie i dlatego mu nie wychodzi. Pomagam mu zamknąć. Mówię mu, żeby wszystkiego nie odkurzał bo za dużo gruzu na podłodze, żeby najpierw zgarnął to suchym mopem. Dla pewności, resztki które wysypaliśmy z odkurzacza zamiotłam. Zabieram się za swoją robotę. Ale patrzę kolega mój już myje podłogę, a raczej marze błotem. Biorę więc drugi statyw i zamiatam ten gruz z reszty powierzchni i idę dalej.
W kolejnym miejscu kolega nabiera rozpędu. Nie patrzę na niego bo mnie coś trafić może. Akurat pracownicy zakładu który sprzątamy mają przerwę obiadową, więc jak wchodzimy do stołówki oni za chwilę kończą jedzenie. Więc zabieram się za to co mogę zrobić wycieram i uzupełniam automaty do kawy, wkładam naczynia do zmywarki i co widzę? Mój kumpel siedzi przy stoliku ze swoim kolegą i do siebie bełkoczą po swojemu. Ja jebie pomyślałam. No można zamienić słowo ale żeby tam się rozplaszczać na tym krześle. Zaraz kończy się przerwa większość pracowników wychodzi, zostaje jeden ala kierownik z kraju równie egzotycznego jak mój kolega ale nie mówią w tym samym języku. Mój kumpel od mopa bierze banana z kosza, na legalu. No osobiście to bym zapytała czy mogę bo głodna jestem. Patrzę na niego takim wzrokiem, że nie powinien, a on mówi głośno że może. Mi jakoś tak nie swojo się zrobiło. Ten kierownik popatrzył i potwierdził, że ok możesz zjeść. Wizytówka firmy bez dwóch zdań.
Jedziemy na przerwę, której on nie chce ale ja potrzebuję, chcę zjeść i skorzystać z toalety. Wiadomo kibelek w miejscu pracy prawie jak w domu. Przerwy nie chciał ale poleciał na modły ze swoim kumplem. Rozłożyli kartony zamiast dywanów i niczym Alladyni na swoich pseudo dywanach odlecieli (tu patrz oddali się modłom). Zjadłam na dole w kuchence i myślę czas na toaletę. Jedna znajduje się przy kuchence więc stwierdziłam, że nie będę psuć im atmosfery. Idę do drugiej, a tam moi Alladyni koło niej modlą się do swego boga. Tam jedzący ludzie, a tu meczet. Trudno zaraz powinni skończyć. Wchodzę do łazienki no i za nim na sedes siadłam to musiałam go wytrzeć bo wszystko zalane wodą. To modlący się obmywali się niczym w wodach Gangesu jakiegoś. Podłoga mokra, z umywalki kapie lustro mokre ściany też. W sumie trzeba się umyć, kolega z pracy przecież nie używa rękawiczek. Chyba moja tolerancja została w domu.
Koniec przerwy. Jedziemy w kolejne miejsce. Tam mój kolega mówi, że czysto i ładnie nie trzeba nic robić. Myślę, że czysto i ładnie bo za każdym razem się kurz wyciera, no sprząta normalnie. Nie zdążyłam machnąć miotełką od kurzu jak on już prawie całą podłogę umył. No i jaki sens ten kurz na podłogę teraz zrzucać. Filozofia kolegi polega na tym żeby podłogę umyć, a potem ją zadeptać, chyba.
Za to na ostatnim miejscu tak mnie mój kumpel miło zaskoczył. Gdy już kończyliśmy on zauważył, że szyba jest brudna. Jakiś zaciek i próbował go słodko wytrzeć palcem. Nie chciałam już podawać mu ścierki więc podałam serwetkę ze stołu bo była bliżej. On ją wziął i chyba chciał naślinić żeby lepiej schodziło ale w ostateczności tego nie zrobił. Wytarł plamę po prostu na sucho. Poczułam dumę, że sobie z tym poradził.




Komentarze