Na dzień dobry, czyli o tym jak wygląda zwykły poranek.
- straszniepozytywni
- 17 paź 2023
- 2 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 18 paź 2023

Otwieram oczy. Nie, nie otwieram oczu. Jeszcze kradnę te kilka sekund nocy. Spuszczam nogi z łóżka. Powoli siadam na nim i dopiero otwieram oczy. To nie to, że nie chcę wstać, czy zmęczona jestem, nie, to nie to. Chodzi o to, że trzeba dzieci do szkoły naszykować. A to nie lada wyzwanie, tak samo jak położenie ich z powrotem do łóżka gdy trzeba iść spać. Ja to traktuję jak wyprawę na wojnę. Dosłownie. Bo tu wszelkie prawa dozwolone. Te małe potwory dwa razy dziennie wysysają ze mnie krew. Po tych latach z nimi to powinnam być wysuszona jak wiór od toczenia tej krwi ze mnie, a ja raczej przypominam śliwkę nałęczowską. Wiesz o czym mówię? Słodka też jestem, czasami. Jednak chodzi o jej okrągły kształt (to od czekolady). No i się wydało.
Wracając do tematu, to poranne rytuały generują tyle złych emocji, że trudno czasem na te młode istoty nie krzyknąć, ale walczę ostro ze sobą, żeby tego nie zrobić. Oni po prostu mają odmienne poglądy na wybieranie się do szkoły. Trzeba milion razy się przeciągnąć, wejść w dyskusję ze sobą i wiele innych rzeczy które odciągają ich od obowiązków. Bo co ,,madka" będzie nam tu gderała. Czasem więc ryczę jak lew, a może łoś na rykowisku. Czasem pewnie wygląda to groźnie bo dzieci moje zagęszczają ruchy i robią wszystko co jest w tym momencie potrzebne.
Gdy zaś wydaję odgłosy podobne do ryku łosia to smarki małe prychają tylko i wypowiadają leniwym powolnym głosem: no ale czego krzyczysz, już idę, mówi jedno z nich. I idzie ,,to" noga za nogą do łazienki i myje zęby ale za nim to zrobi to jeszcze siedzi tam i rozmyśla albo nie wiadomo co tam robi. Staram się oddychać i w głowie powtarzam sobie: spokój, spokój, spokój... Patrzę na moje jedno z dzieci jak bawi się papierem toaletowym zamiast myć zęby, a w głowie powtarzam sobie: spokój, spokój, spokój ku...wa.
Najlepsze zaczyna się przed samym wyjściem z domu. Wtedy to dopiero jest czas na wszystko. Milion pytań: a przyjdziesz po nas do szkoły? A o której? Dla czego tak późno? A musisz iść do pracy? A czego ty mi nie mówisz że dzisiaj gimnastyka jest? (Tak jakbym to ja do tej szkoły chodziła). Gdzie mój ręcznik na basen? A wiesz, że Ani brat to ma taki plecak jak ja? W przypadku moich dzieci zadawanie pyta wyklucza jednoczesne ubieranie się. Wiadomo więc, schodzi dłużej.
Kto przeżył ten rozumie. A jedyne co ja mogę robić to tylko prosić. Załóż buty, buty załóż prosiłam, możesz w końcu założyć te buty, no ile razy będę prosić żebyś buty założył, ZAŁÓŻ BUTY BO MUSIMY JUŻ WYCHODZIĆ!
W między czasie sama się zbieram. W biegu dopijam kawę. Po drodze do łazienki zakładam młodemu czapkę. Wracając do kuchni podaję mu kurtkę. W kuchni chowam wędlinę bo kanapkę do pracy chciałam zrobić, a staje na tym, że jabłko biorę. Ku...wa nie jem w pracy a nie chudnę. Myślę przez chwilę. Z powrotem do przedpokoju lecę. Krzyczę z rezygnacją w głosie: no jeszcze te buty nie na nogach!? W końcu jakoś wychodzimy z domu. Jeszcze tylko wsiąść do samochodu, a potem to już z górki.
Pociesza mnie myśl, że takich jak ja matek to miliony pewnie na tym świecie ale dzieci za to jedyne w swoim rodzaju mam. Po mamusi.
Strasznie Pozytywna




Komentarze